piątek, 18 marca 2016

Rozdział 14

 "Bali się mnie"

Diruco:

Jej ręce ociekały krwią, nie mogłem oderwać od nich wzroku. Wyobraziłem sobie te piękne ręce rozszarpujące zwierze i wyjmujące z niego krwiste wnętrzności. Było to wprost nie do uwierzenia. Od niedawna, a w zasadzie od początku igrzysk zachowywałem się dziwnie, ale jak miałem jej powiedzieć, że nie jestem tym, kim ona myśli, że jestem.Kłamca. Co miałem zrobić gdy wszyscy mówili mi, że to dla dobra kraju. Zdrajca.Jednak, tego już się nie cofnie i muszę zrobić to co jestem zobowiązany zrobić.
 Nie drżałem, ale twarz piekła niemiłosiernie. Pociągnąłem klamkę, a przede mną pojawił się gigantyczny i dobrze oświetlony pokój, ze znajdującym się po środku pomieszczeniem wspartym na grubych metalowych kolumnach. Tam głośno dyplomowali ministrowie i najważniejsi mieszkańcy kapitolu.
 Śmiałym krokiem wkroczyłem na terytorium wroga, gdy nagle ich beztroska rozmowa przemieniła się w baczne obserwowanie mojej osoby.
- Ty jesteś Diruco Haffly....., tak?- zapytał jeden z nich.
- Haffner, tak.- potwierdziłem.
-Miło cię poznać, pokaż co potrafisz.
Spojrzałem na zestaw sprzętu, a potem na "publiczność". Wyglądali, jakby bali się mnie, albo jakby chcieli mnie zabić, tak czy tak na to samo wychodzi.
Na ławie nie leżało nic mi znanego. Mogłem również pokazać jak dobrze się wspinam, ale tym nie zaimponowałbym ludziom. Sięgnąłem po coś co budową przypominał sierp, a to już dla mnie coś. Ruszyłem w stronę platformy , na której elektronicznie wpisałem dane techniczne. Wszedłem do środka i nacisnąłem przycisk start. Czekałem w zniecierpliwieniu na tarcze, a które imałem celować sierpem. Jest, wyłoniła się z lewej ściany. Prosto w środek.Następna, za mną. Prosto w  środek. Manekin spadł z nieba niczym asteroida prawie przygważdżając mnie do ziemi. Z całej siły rozciąłem mu brzuch, a z niego wylał się potok czerwonego szlamu i jakiegoś innego paskudztwa. Dalej szło mi całkiem dobrze, trafiałem celnie do tarcz, a od czasu do czasu, rozpruwałem jakiegoś manekina. Z pomieszczenia wyszedłem cały poplamiony  z zapachem nieświeżej śledziony. Ukłoniłem się, nie wiem dlaczego, poczułem, że powinienem. Wyszedłem z pokoju prawie bezszelestnie, ale i tak czułem jakby echo bijącego serca odbijało się o błyszczące ściany. Za drzwiami zobaczyłem Doloris, widziałem ją raz na treningu, nie zwracała na mnie uwagi, miała przymknięte oczy, aż do czasu kiedy zniknąłem w korytarzu.
-Au, niech pan uważa jak ......-krzyknąłem do faceta spotkanego na schodach, który biegnąc potrącił mnie.
-Dobrze, że cię spotkałem- wysapał.
- Pan Mikers? Co się stało?- poznałem go po zielonej brodzie z kolczykiem na końcu.
- Rada się skarży. Powinieneś zachowywać się inaczej niż robisz to w tej chwili. Na razie uchodzisz za samotnika, a my musimy to zmienić. Niby zakochałeś się w tamtej dziewczynie, ale nie okazujesz tego. Pokaż, że ci na niej zależy.- radził mi jak nakręcony- Częściej się uśmiechaj i staraj się zaprzyjaźnić z jakimiś innymi trybutami, to ci ułatwi przebywanie na arenie.
- Dzięki, przez ostatni czas nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, przez to wszystko.....
-Idź na góre, porozmawiaj z Elien i idź spać jutro ostatni dzień wolności.-powiedział i zniknął za zakrętem.
 Ostatni dzień. No, może nie ostatni.

wtorek, 11 marca 2014

Rozdział 13

"Rubinowy miecz"

Elien:

Przed pokazem chciałam się trochę uspokoić, dlatego zostawiłam Rufy i Vailith w pokoju. Starałam się wszystko sobie przemyśleć od Igrzysk, przez Diruca i Douglasa , po rodzinę. Nie. Nie mogę się niczym zamartwiać, teraz moim priorytetem jest przeżyć. Zwycięży tylko jedna osoba.I będę nią ja.
 Z rozmyśleń wybiło mnie słowo, przez które aż się wzdrygnęłam. Nie pamiętam co było przed nim, albo za nim, ale słyszałam jedno. "Elien". Przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam na Diruca spoglądającego na boisko. Nie chciał się odwrócić. A może i chciał. Nie wiem tego, ale coś kazało mu stać, jakby nic się nie stało.
 Związałam włosy w kucyk i ruszyłam do wyjścia. Po kolei mijałam te same miejsca co każdego dnia, tylko, że teraz nie zmierzałam w kierunku boiska treningowego. Zatrzymałam się tuż przed wejściem na nie. Tam właśnie stała ława, a na przeciwko niej drzwi.Drzwi, za którymi słychać było tylko odgłosy manekinów ciętych rubinowym ostrzem.Był to rodzaj broni. Nie wiem dlaczego, ale od małego mam wyczulony słuch, dla mnie uderzenie różnymi mieczami inaczej brzmi. Tutaj stal miękko przedziera skórzaną zbroję, pod którą chowają się wnętrzności krów. Robili tak by przyzwyczai nas do widoku krwi i odrywającego się ciała.Gdy słyszałam kolejne ciosy i brzęczenie metalowych pali, na których podpierały się manekiny cofnęłam się do tyłu. Ktoś kto jest w środku najwyraźniej świetnie odnajduje się w roli zabójcy.
 W następnej kolejności rozległ się odgłos stąpania bo matowej podłodze, a na ziemi pokazywał się mały cień, który z każdą chwilą narastał. Klamka opadła, a drzwi powoli się odsunęły. Wyszedł z nich niewysoki brunet o błękitnych oczach.Uśmiechnął się do mnie i miał taki wyraz twarzy, jakby chciał się przywitać, ale nieśmiałość mu na to nie pozwalała.
-Elien- uprzedziłam go odwzajemniając uśmiech.
-Scott, a raczej Magik-powiedział pośpiesznie i zawstydzony uciekł do windy.
Kiedyś o nim słyszałam. Jego brat zginął na arenie kilka lat temu i teraz sam zgłosił się na trybuta by pomścić jego śmierć . Mówiono, że jest mistrzem kamuflażu i umie wykonać broń z niczego.Może to dlatego nazywają go Magikiem.
 W chwili, gdy przypomniało mi się, że teraz moja kolej, wszystkie obawy zniknęły. Przyszła tylko jedna myśl. Zabłyśnij przed nimi.
 Uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka. Było pusto z wyjątkiem podwyższenia, w którym znajdowała się rada i sponsorzy. Nawet się nie przywitałam. Chciałam mieć to już za sobą. Podeszłam do blatu, na którym znajdowała się broń. Przejechałam po nim opuszkami palców i zatrzymałam się tuż przed czerwonymi wachlarzami. Ujęłam oba w dłonie i rozpostarłam je. Na końcach małych drewnianych patyczków znajdowały się połyskujące w świetle ostrza.Kątem oka spojrzałam na manekiny. Ustałam prosto, zamknęłam oczy by choć na chwilę się skupić.Wyobraziłam sobie mamę kiedy obie ścinałyśmy zborze na polu.Zapach żyta i pszenicy, ubłocone nogi. Raz za mocno się zamachnęłam i prawie nie zrobiłam mamie krzywdy.Tylko drobna rana na nodze została jej po tym zdarzeniu.Otworzyłam oczy. Biegnąc przed siebie nie zwracałam uwagi na nic poza wybranym celem. Dobiegłam do pierwszego manekina i rozcięłam go w pół. Czerwona plama krwi ozdobiła jeden z wachlarzy.Druga postać nie miała tak dobrze. Rozpadła się cała zostawiając tylko pal wbity w podłoże.Trzeci, ostatni. Rozcięłam tchawicę i zanurzyłam broń w mięsistym ciele ofiary. Nie chciałam myśleć co robię. Wiedziałam, że teraz nie jestem sobą.To nie są ludzie. To jest pokaz. Na pewno nie postąpię tak będąc na arenie. Chociaż kto to wie, co wtedy zrobię.
 Spojrzałam na ręce. Do jednego palca przyczepił się mały kawałek czegoś. Nawet nie wiedziałam czego. Strząchnęłam to, chciałam wyglądać na twardą.W tym miejscu gdzie stałam rzuciłam wachlarze i  ruszyłam w stronę drzwi.
-Elien, dziewiątka- krzyknęłam przy drzwiach.
Za nimi stał Diruco. Patrząc na moje ręce zmartwił się, ale nie patrzył mi w oczy. Nie będę się przed nim tłumaczyć, zrobiłam to co musiałam.
 Wytarłam ręce o spodnie i pobiegłam do apartamentu, by dożyć do następnego dnia.











Rozdział 12

"Chlor....... i inne zanieczyszczenia"

Vailith:

Zatrzasnęłam drzwi i szybkim krokiem udałam się na dół do sali pokazowej. Przed nią stała ławeczka, która przy próbie siadania trzeszczała jakby miała ponad 30 lat, lecz na taką nie wyglądała. Z pokoju dobiegało wiele przeróżnych dźwięków między innymi: świsty, dudnienie, uderzanie i chrobotanie.
 Spojrzałam na swoje buty. Były jeszcze delikatnie pobrudzone od ziemi, dlatego wzięłam rękaw swojej bluzy i postarałam się chociaż trochę je wyczyścić dopóki nie usłyszałam pociągnięcia za klamkę. Zerwałam się na równe nogi i zobaczyłam uśmiechniętego Travisa wybiegającego z sali. Poszedł w kierunku schodów i zniknął za ścianą.
-Trybutka Vailith-Dystryktu 4, a następnie trybut Peter-Dystrykt 4- usłyszałam głos dobiegający z głośników i chwiejnym krokiem podążyłam do wejścia.
Pomieszczenie było wielką salą, w której znajdowało się wszystko co było na polu treningowym. Stałam jak ten kołek na środku sali, w ręku trzymając torebkę pełną wody, w której znajdowały się ryby i rozglądałam się za basenem jednak nigdzie go nie widziałam. Poczułam czyjeś palce na swoim karku i od razu się obróciłam. Za mną stała wysoka brunetka ubrana w biały kitel , z włosami zaplecionymi w kłos i okularami na nosie.
- Co zamierzasz pokazać?-zapytała półszeptem.
-Yyyyy....pływanie?- zapytałam nieśmiało.
Dziewczyna sięgnęła po pilota znajdującego się w kieszeni jej kitlu i wcisnęła jeden z przycisków. Następnie ściana po prawej stronie się rozsunęła i z niej wysunął się ogromny zbiornik z wodą. Kobieta zeszła z pola widzenia i usiadła na krześle znajdującym się przy drzwiach.
-Vailith Bellevue. Dystrykt 4.-zwróciłam się do rady zasiadającej na trybunach.
Energicznym krokiem ruszyłam w stronę basenu i wypuściłam sumy do wody. Wdrapałam się po metalowych schodkach na krawędź zbiornika i poczułam zapach chloru wydobywający się z wody. Przez chwilę kontem oka spojrzałam na trybuny, a tam rada zabawiała się w najlepsze.Mało który z nich był skoncentrowany na mnie. Nie obchodzi mnie to. Chcę zrobić to co muszę i mieć to wszystko z głowy.
Bez namysłu zanurkowałam w lodowatej wodzie i namierzyłam ryby. Żeby zrobić lepszy pokaz wyjęłam z kieszeni gumową opaskę i zawiązałam sobie nią ręce. Przez moment unosiłam się w toni wodnej czekając na okazję, a następnie susem popłynęłam do jednego z sumów i chwyciłam go w zęby. Wynurzyłam się na powierzchnię by wyrzucić rybę na podłogę oraz nabrać trochę powietrza w usta. Zrobiłam to samo jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz aż wszystkie sumy znajdowały się poza akwarium. Przemoczona wyszła z wody i otrząsnęłam się jak pies. Wyprostowana, nie okazując tego jak bardzo było mi zimno, ruszyłam w stronę wyjścia. Przed salą czekał już Peter i lekko zdziwił się na mój widok.
-I co, zimno?- zapytał marszcząc brwi.
-A żebyś wiedział-odpowiedziałam opierając się o ścianę.- Na co czekasz, wchodź.
Posłusznie otworzył drzwi i wszedł  do środka, a ja odgarnęłam kosmyk włosów i sama udałam się do apartamentu. Na samą myśl o schodach opanowały mnie dreszcze, dlatego postanowiłam skorzystać z windy. Powlokłam się następnie do swojego pokoju, gdzie czekały na mnie Elien i Rufy.
-Co ci się stało?- zdziwiły się jednocześnie.
-Gdybym wiedziała, że woda będzie lodowata, przemyślałabym to kilka razy- usiadłam na łóżku, a Elien okryła mnie kocem.
-A co rada powiedziała?-nie wytrzymała Drew.
-Szczerze, to nie wiem czy ktokolwiek to widział.
-Tacy już są, interesują ich tylko osoby, które w ich środowisku są już znane-skomentowała El.
-Tylko wiecie co...............w tej wodzie...... było coś, coś niepokojącego, nie chodzi mi tu o chlor, bardziej o substancję, dlatego zaczynam się obawiać.
-Czego?
-Nie wiem.

.

niedziela, 7 lipca 2013

Rozdział 11

"Niech  los ci sprzyja"
Elien:

Wczorajszy dzień dłużył się w nieskończoność. Nie mogłam się doczekać następnego dnia, ale dzisiaj wiem, że to był błąd. Do Igrzysk pozostał jeden dzień. Jedna część mnie chce się cofnąć w czasie, a druga pchnąć wszystko do przodu, chce mieć to wszystko za sobą.
 Stoję teraz na wysokiej konstrukcji z drewna, by poćwiczyć wytrzymałość rąk. Niedawno byłam na ściance wspinaczkowej, to coś podobnego tylko, że zamiast piąć się w górę, starasz się schodzić w dół używając samych rąk i nie podpierając się stopami. Stoję obok Dirucka, chcę z nim wyjaśnić kilka spraw.
-O co ci chodzi?- zapytałam.
-Niezbyt cię rozumiem- odpowiedział zakładając ochronne rękawice.
-Nie odzywasz się do mnie od dożynek, a teraz chcesz udawać rycerza w lśniącej zbroi- wyjaśniłam i założyłam zabezpieczenia.
-Przepraszam, zachowuje się inaczej,  co innego czuje w sercu. To jest trudne, już ci to kiedyś mówiłem.
Chłopak nałożył buty, które na czubach miały zamontowane śliskie kółka. Złapał sie pierwszego wystającego wybrzuszenia i subtelnym ruchem zaczął spuszczać się coraz bliżej ziemi. Szło mu bardzo dobrze, aż za dobrze. Bardzo się martwiłam, bo pamiętam jak niedawno spadłam z ścianki wspinaczkowej, na szczęście tu, co nie powiem o ściance były zabezpieczenia.
Usiadłam na podłodze i kurczowo złapałam to samo wybrzuszenie, za które trzymał sie Diruco. Poczekałam chwilę i bez namysłu odwróciłam się i powoli zaczęłam schodzić w dół.
Ręce bolały mnie niemiłosiernie, więc próbowała wspomóc sobie nogami, ale wszystko na darmo. Byłam już w połowie drogi do mety. Przez chwilę myślałam, że dalej już nie dam rady. Nie mam silnych rąk, takie sprawy są dla mnie nie lada wyzwaniem. Spojrzałam w dół i w górę, na szczęście wszyscy zajmowali sie czymś ważnym i nikt nie zwracał na mnie uwagi. W jednej chwili wpadłam na świetny pomysł wzięłam zamach jedną nogą i stopą z całej siły uderzyłam o głaz. Kula roztrzaskała się o skałę, a jej małe kawałeczki rozproszyły się po całym polu pod konstrukcją. Na bucie zostały jeszcze małe odłamki po kuli, ale to nie przeszkadzało mi przy podpieraniu się nogą o ścianę. Skoczyłam na ziemię i usiadłam na ziemię kładąc ręce na kolana. 
-Uważaj,nie jeden stracił dłoń na tej ściance- zobaczyłam obierającego sie o belkę Douglasa.-jeden zły błąd i jedziesz do szpitala z rozerwanym mięśniem.
-To był pierwszy i ostatni raz- ukryłam głowę miedzy kolanami i głęboko westchnęłam.
-Chyba nie będziesz tego robić na "pokazie talentów"?
-O czym ty mówisz?- spytałam rozkojarzona.
-Nie wiesz? Dzisiaj wieczorem odbędzie się coś takiego jak "pokaz talentów". Każdy z nas będzie się prezentował indywidualnie przed sponsorami i ważnymi osobistościami z Kapitolu.-powiedział , a następnie podszedł do mnie i podał mi swoją rękę, by pomóc mi wstać.
-Kiedy to sie zacznie?
-Powinno......za godzinę.
Nagle zza moich pleców wyłonił się Diruco i przywitał mnie.Zapoznałam ich ze sobą, było trochę niezręcznie, ale mi to nie przeszkadzało.
Usłyszeliśmy trzeszczenie głośników, a z nich dobiegał cichy głosik mamroczący coś pod nosem, a po nim nastąpił głośny chrypliwy głos.
-Wracajcie do swoich apartamentów, a za godzinę zbierzcie się na korytarzu przed boiskiem, w kolejności występowania dystryktów. 
Nie chciałam iść z obydwojgiem naraz dlatego, gdy tylko zobaczyłam Rufy, z którą nie dawno trochę udało mi się wymienić kilka słów, podbiegłam do nich, gdyż szła razem z Vailith. Rozmawiałyśmy trochę o pokazie, trochę o Panem, o wszystkim byle nie o Igrzyskach.Nie dziwię sie im, też nie mam zamiaru słyszeć o nich w tej chwili.
Minuta mijała za minutą. Usiadłam przykulona na sofie i spoglądałam na wskazówki zegara, które jakby w spowolnionym tempie zapowiadały, że za 10 minut czas schodzić. W apartamencie panowała głucha cisza, nawet Avira nie odezwała się do mnie ani słowem by skrytykować to jak mi poszło na dzisiejszym treningu. Marnie przeglądała książkę "Wieczna nicość" i co chwile poprawiała małe okularki umieszczone na koniuszku jej nosa. W jednej chwili ze swojego pokoju wyszedł Diruco i przysiadł się do mnie.
- Zauważyłam, że bardzo lubisz się skradać- powiedziałam spoglądając na niego z ukosa.
-Trzeba ćwiczyć, prawda?- wytłumaczył się.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza, ale przerwał ją sygnał dzwonka, do którego od razu podbiegła Avira.
-Ten Douglas, to na prawdę fajny chłopak- przyznał Diruco.
-Mówisz jak dziewczyna- lekko się uśmiechnęłam i wstałam z kanapy otrzepując się z piórek z narzuty.
-Można z nim naprawdę porozmawiać, zna się dobrze na Igrzyskach.
-Mam mały komunikat!-obwieściła Avira- władze powiedziały, że wszyscy trybuci mają zostać w pokojach, a wywoływani będziecie przez radio-wskazała palcem na głośniki.
Usłyszałam świst i z owych głośników cienki głosik powiedział: "Trybutka Maureen- Dystryktu 1, a następnie trybut Wesley-Dystrykt 1". Nałożyłam specjalny strój w którym mieliśmy się prezentować i ruszyłam w stronę windy.
-Dokąd się wybierasz? Nie słyszałaś co mówiłam?- oburzyła się Avira.
-Będę w pokoju tylko nie swoim- odpowiedziałam.- idę do Vailith.
-Dobrze myślisz, twórz sojusz-pochwaliła mnie kobieta.
Przewróciłam tylko oczami i weszłam do małego pomieszczenia. Zjechałam w dół na piętro 4 dystryktu i po cichu prześlizgnęłam sie do pokoju Vail. W mieszkaniu widocznie nikogo nie było,albo każdy siedział w swoim pokoju. Na szczęście zobaczyłam koleżankę leżąco na plecach na łóżku i patrzącą w sufit. Nie była sama. Chwilę później zobaczyłam Klęczącą przy kwiatach Rufy i tłumaczącą coś zawzięcie.
-Hej, też udało cię się wyrwać z pokoju?- powiedziała uśmiechnięta rudowłosa.
-Nie było tak źle, pomyślałam, że nie chce sama czekać tych 2 godzin sama.
-Co pokażecie na tym "pokazie"?-zapytała zaciekawiona Vailith.
-Może zaprezentuje moje podejście do roślin, umiem dobrze je rozpoznawać-Rufy wzięła konewkę i podlała kaktusa.- Na prawdę, trzeba mieć talent, żeby doprowadzić do tego, że kaktus zwiędnie.
-Ja pokażę jak obchodzę się z wachlarzami bojowymi. Bawię się z nimi od dziecka.-usiadłam obok Vail na łóżku.
-Może spróbuję pływania.... Tylko nie wiem co mam dokładnie zrobić-zastanowiła się.
-A umiesz łowić ryby samymi rękoma? To by było coś.-podpowiedziałam jej.
-To jest dobry pomysł!-uradowana podniosła się z łóżka.-Tylko skąd wezmę ryby, tam ich przecież nie znajdę.
-Hmm...... Nie ma takiej zasady, że nie można brać ryb z pokoju- uśmiechnęła się Rufy.
 Nagle rozbrzmiał znajomy odgłos i ktoś powiedział: "Trybut Travis-Dystryktu 3, a następnie trybutka Vailith-Dystrykt 4"
-Pora na mnie- powiedziała, a następnie poszła do akwarium wyłowić kilka ryb.
-Pamiętaj, "Niech los ci sprzyja".-dodałam i tylko usłyszałam odgłos zamykających się drzwi.
 
 

sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział 10

 "Jak ryba w wodzie"

Vailith:

Snując sie powoli po korytarzu nie chciałam wrócić do pokoju. Wypełniał mnie niepokój. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że na arenie, pewnie zginę, a moja matka może nawet o tym nie wiedzieć. Przecież nie widziałam jej na dożynkach, pewnie nawet nie wie o tym, że jej córka została trybutem.
Chodziłam w kółko aż nagle ktoś złapał mnie za rękę. Szybko sie odwróciłam a moim oczom ukazał się Coren.
-Twoi rodzice dzwonią, pośpiesz się- powiedział i pociągnął mnie za sobą.
Weszliśmy do pokoju, a następnie w stronę telefonu. Kolokfia siedziała na kanapie i razem z Peterem oglądała program prowadzony przez Ceasara.
Chwyciłam w dłoń słuchawkę, a w niej usłyszałam chrypliwy głos ojca, który mówił w tym czasie do mojej macochy.
-Dzwoniłem już wiele razy do Kapitolu, ale to nic nie dało. Koordynator igrzysk nie chciał nawet tego słyszeć, a strażnicy pokoju nie dają sie przekupić.
-Próbowałeś już użyć pereł, które znalazłeś nad brzegiem morza?- zasugerowałam.
-Vail?-odezwał się głos ze słuchawki- Próbowałem....próbowałem zrobić coś, żeby zrobili losowanie od nowa,ale.... Jestem wpływową osobą, ale to mnie przerosło...Ja...
-Przestań-rzekłam- nie obwiniaj się, tak miało być, już tego nie zmienisz. Jest mi tylko smutno, że nie pożegnałam się z wami.
-Dzisiaj zamierzam iść do ambasady,a jeśli to nie wypali...
Rozłączyłam się. Nie chciałam więcej słuchać, jak bardzo mój ojciec nie wierzy w to, że przeżyję. Mam nadzieję, że zostawi tą sprawę w spokoju i pozwoli mi zginąć na arenie. Niestety taka jest prawda. Spośród 24 osób jedna przeżyje i to na pewno nie będę ja.
Powędrowałam w stronę łazienki i do wanny wlałam gorącą wodę. Zanurzyłam się w niej i spróbowałam odprężyć, gdy nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
-Podaj grzebień-powiedział Peter.
-Idź stąd- powiedziałam spokojnym głosem patrząc na pieniąca się pianę.
-No proszę cię- nie przestawał.
-Przyjdź za godzinę-denerwowałam go.
W jednej chwili otworzyły się drzwi i szybko zamknęły, ale chłopak już był w środku. Miał na oczach zawiązaną bandamkę i po omacku szukał grzebienia.Gdy go znalazł podszedł do lustra i odsłonił jedno oko, a następnie zaczął poprawiać swoją zawiniętą do tyłu grzywkę.
-Ładne nogi- powiedział spoglądając na własne odbicie i łobuzersko się uśmiechając.
Szybko sięgnęłam do zlewu i odkręciłam kran, kładąc palec pod wylot. Z kranu zaczęła tryskać woda na wszystkie strony, a Peter zaczął osłaniać się rękoma i pobiegł do wyjścia.
Po tym wszystkim chciałam jak najszybciej stąd wyjść, dlatego owinęłam się w szlafrok, a na włosy założyłam ręcznik i udałam sie do mojego pokoju. Przez chwilę siedziałam na łóżku, lecz następnie położyłam sie próbując zasnąć. Nic to nie dało.
Przy zgaszonym świetle leżałam przez chwilę na łożu wpatrując się w sufit, gdy nagle w drzwiach zobaczyłam znaną twarz.
-Śpisz?-zapytała Rufy dyskretnie zamykając drzwi.
-Staram się, ale to mi nie wychodzi- przyznałam podnosząc się na rękach.
-Ten program był okropny, zaczęli wypytywać mnie o moją rodzinę.
-A coś w tym złego?-zastanowiłam się.
-Nie znam rodziców, porzucili mnie gdy byłam mała.-zaczęła opowiadać.- Przez moje rude włosy nikt nie chciał się mną zaopiekować. Podobno jest taki przesąd, że kolor rudy, zapowiada przekleństwo całej rodziny. W naszym dystrykcie, nie ma wiewiórek, nikt nie ubiera sie na pomarańczowo, ani nikt nie ma rudych włosów, oprócz mnie. Jednak po pewnym czasie pewna czarnoskóra rodzina postanowiła mnie adoptować. Nie myśleli oni o przekleństwie, nie uznawali przesądów. Są to najwspanialsi ludzie jakich znam, ale innym się to nie podoba.
-U mnie rodzice się rozstali, ale przynajmniej utrzymuje z każdym z nich kontakt.
-Nawet nie wiesz jakie masz szczęście, pomyśl o tym.-uśmiechnęła się- Chyba słyszę jakieś kroki, pójdę chyba, nie wolno nam tak wychodzić z pokojów.
Pożegnałam się z nią i na reszcie udało mi się zasnąć.
Następny dzień zaczął się leniwie jak zwykle. Wstałam, zjadłam śniadanie, ale Petera na nim nie było. Okazało się, że wstał rano i skoro świat poszedł na trening.
Ustałam w windzie i powoli zjechałam nią na pierwsze piętro.Skierowałam się na boisko, na którym było już trochę trybutów. W oddali zauważyłam Rufy stojący przy stoisku z roślinami. Klęczała nad grządkami z egzotycznymi, czerwonymi pokrzywami. Podbiegłam do niej i przywitałam się. Dziewczyna zaczęła mi dawać wskazówki na temat hodowli roślin. Na arenie, może uda mi się wyhodować drzewa, ale szybko rosnące rośliny takie jak owe pokrzywy, czemu nie.Te akurat są dobre na różnorakie rany, ale każde służą do czego innego.
Podeszłyśmy następnie do telebimu, na którym były wyświetlone wzory roślin. Było ich mnóstwo i mieściły się równo obok siebie. Rufy stanęła przed elektronicznym blatem i zaznaczała czerwonym kolorem rośliny trujące i kolorem zielonym rośliny lecznicze, w które skład wchodziło też ziele jadalne.
Dziewczyna robiła to tak szybko, że nie nadążałam wieść oczami za jej dłońmi.
Byłam pod wrażeniem, Drew jest dla mnie jak osobisty mentor, potrafi wszystko, czego ja nie. Może mnie naprawdę dużo nauczyć.
-Chcesz spróbować?-zaproponowała i zarzuciła swoje rude loki, na plecy.
-Nie dziękuję, nie chcę się ośmieszać- zaśmiałam się.
Poświęciłyśmy jeszcze chwilę na poszerzanie wiedzy o roślinach, a następnie udałyśmy się do wielkiego zbiorniku wodnego. Jak się okazało było to miejsce, w którym brylowałam. Pływać umiałam już od 5 roku życia. Spoglądałam czasem na innych trybutów męczących się w wodzie i próbujących wydostać się ze zbiornika. Zamierzałam nauczyć Rufy pływać, ale na początku trudno ją było w ogóle namówić by weszła do wody.Powoli zanurzyła swoje ciało i starała się unosić na wodzie. Pomogłam jej trochę nad poruszaniem się w niej i zaczynało jej nawet to wychodzić.
Znów usłyszałam znajomy dźwięk. Odgłos rogu. Praktycznie do igrzysk pozostał jeden dzień. Musze go dobrze wykorzystać.